„Zaszłam w ciążę z mężczyzną, którego prawie nie znałam, mieszkałam sama w wynajmowanej kawalerce i pracowałam w sklepie. To nie był wymarzony scenariusz na rozpoczęcie życia rodzinnego. Tłumaczenia w kontekście hasła "gave a baby" z angielskiego na polski od Reverso Context: There's no record that anyone in her family Ever gave a baby up for adoption. Oddałam dziecko do adopcji, zostało w szpitalu po urodzeniu. Kiedy muszę wrócić do pracy? Od kiedy liczy się termin oddania dziecka do adopcji, od czasu podpisania dokumentów o pozostawieniu dziecka w szpitalu czy od daty postanowienia sądu? Czy muszę informować pracodawcę o powodzie powrotu do pracy? Myśl o oddaniu mamy do hospicjum poddał mi Marcin. Wydawało się to najlepszym wyjściem. To było postanowione. Uznaliśmy z Marcinem, że nie ma innego wyjścia. W dniu, w którym miałam oddać mamę do hospicjum, obudziłam się bardzo wcześnie. Za oknem było jeszcze ciemno. Wierciłam się na tapczanie myśląc o przyszłości. Jak oddać dziecko do adopcji. 2 sierpnia, 2021. Po podjęciu decyzji o oddaniu dziecka do adopcji (i to jeszcze przed urodzeniem się dziecka) można zgłosić się do ośrodka adopcyjno-opiekuńczego, gdzie wypełnia się wstępną deklarację o oddaniu dziecka do adopcji i wyraża się zgodę na to, aby po urodzeniu dziecko przebywało na Ja już znalazłam zastosowania dla tego moda I myślę, że Wasze chore simowe wcielenia też szybko zaczną go używać XDLinkacz: https://midgethetree.tumblr.co aU3ySBj. fot. Adobe Stock, missty Siedziałam jak zahipnotyzowana na ławce przy zieleniejącym skwerze już drugą godzinę. Gapiłam się na pływające po stawie łabędzie i nie potrafiłam zebrać myśli. Wszystko wróciło. Wszystko, o czym przez tyle lat nie pamiętałam. Nie chciałam pamiętać… Oddałam moją Kasię do adopcji. Oddałam ją obcym ludziom. Dawno temu. W innym życiu. Potem starałam się o tym zapomnieć, wymazać ten fakt ze swojej pamięci. Nie miałam wtedy innego wyjścia, przynajmniej tak sobie wciąż powtarzałam. Miesiąc wcześniej skończyłam siedemnaście lat. Mieszkałam z babcią staruszką, która bardziej potrzebowała mojej opieki, niż mogła być dla mnie wsparciem. Ojciec dziecka? Gdy tylko dowiedział się o ciąży, odciął się ode mnie całkowicie. Miał swoją rodzinę, żonę, dzieci; nie chciał mieć z nami nic wspólnego. Powiedział to jasno i wyraźnie. A ja wtedy nie potrafiłam walczyć ani o siebie, ani o Kasię. Czułam się winna. Wydawało mi się, że to, co się stało, jest karą dla mnie za romans z żonatym facetem. Przecież chciałam, by dla mnie zostawił rodzinę… Na swoje usprawiedliwienie powiem tylko, że raczył mnie standardowymi kłamstwami, jak to mu źle w małżeństwie. A jak nastolatka miała rozpoznać kłamstwo? Dopiero gdy przyszło co do czego, zrozumiałam, jaka byłam głupia. Mój ukochany nie miał zamiaru burzyć dla mnie swego poukładanego życia. Chciał się tylko zabawić. Zostawiłam więc dziecko w szpitalu, zrzekłam się praw do niego i byłam przekonana, że zrobiłam najlepiej, jak mogłam. Nie myślałam o tym później, ze wszystkich sił starałam się nie myśleć. I udało mi się. Po śmierci męża poczułam pustkę W szkole wieczorowej zrobiłam maturę, poszłam do pracy. Do końca zajmowałam się babcią, która z upływem czasu coraz bardziej tej opieki potrzebowała. Potem poznałam Andrzeja, a po śmierci babci wyjechałam do niego do Poznania i wzięliśmy ślub. Dwa lata później przyszła na świat nasza córka Małgosia, a kiedy skończyła pięć lat, urodził się syn Konrad. Po prostu założyłam rodzinę i starałam się być szczęśliwa. Andrzej pracował, ja zajmowałam się dziećmi i domem. Skończyłam dwuletnie studium księgowe i kiedy Małgosia poszła do szkoły, a Konrad do przedszkola, wróciłam do pracy. Nigdy nie powiedziałam mężowi, że miałam już wcześniej dziecko. Z czasem sama prawie o tym zapomniałam. Wydawało mi się to snem, filmem, fatamorganą. Aż do dnia, gdy wszystko odżyło. Córka z zięciem namówili mnie na wyjazd do sanatorium, mimo że broniłam się przed tym, jak tylko mogłam. Nie chciałam nigdzie wyjeżdżać, nie chciałam w ogóle ruszać się z domu. Po śmierci Andrzeja zdrowie nagle zaczęło mi szwankować. Ciągle czułam się zmęczona, apatyczna, nie miałam na nic siły, a poza tym odczuwałam coraz silniejsze bóle stawów. Lekarze mówili, że to standardowa postresowa reakcja organizmu, ale bez leczenia może się z tego wywiązać jakaś poważna choroba. Nie wiem, pewnie mieli rację. Właściwie było mi już wszystko jedno… Andrzej zachorował, lecz nikt nie spodziewał się, że wszystko potoczy się tak szybko. Trzy miesiące i było po wszystkim. Kiedy zostałam sama, poczułam wokół siebie ogromną pustkę. Konrad od czasu ukończenia studiów mieszkał w Londynie. Tam miał partnerkę i dziecko, które nawet nie bardzo umiało mówić po polsku. Małgosia mieszkała co prawda w Poznaniu, ale mąż, dwoje małych dzieci i praca absorbowały ją całkowicie. Nie miała zbyt dużo czasu dla matki. Nie czułam żalu do swoich dzieci. Takie jest życie: każdy ma własne kłopoty, obowiązki, radości, i musi je jakoś upchnąć w ciągu dwudziestu czterech godzin. Sama pamiętałam, że nie jest to proste. Małgosia się starała, nie powiem. Wpadała do mnie, kiedy tylko wygospodarowała jakąś wolną chwilę. I ostatnio, za każdym razem molestowała mnie o to sanatorium. – Mamunia, daj się namówić – prosiła. – Lekarz wie, co mówi. Odpoczęłabyś sobie, oderwała się od szarej codzienności, przeszła kilka zabiegów na te swoje stawy. Może nawet byś poznała kogoś… – Gośka! Ojciec jeszcze dobrze w grobie nie ostygł, a ty wymyślasz takie głupoty! – złościłam się początkowo. – Ale, mamuś, ja nie o tym – tłumaczyła się córka. – Mam na myśli jakieś koleżanki. Syn musiał porozumieć się z nią za moimi plecami, bo też ciągle wydzwaniał i niby przypadkiem zaczynał temat sanatorium. W końcu dałam się namówić. Nie tyle dlatego, że chciałam jechać, ile żeby dali mi święty spokój. Miałam dość tego nękania mnie w kółko o jedno i to samo. Zresztą może i mieli rację. Wiedziałam, że chcą dobrze. I dla mnie, i dla siebie też. Zdawałam sobie sprawę z tego, że gdybym poważnie zachorowała, Małgosia musiałaby się podjąć opieki nade mną. Nie chciałam sprawiać córce kłopotów, żeby ktoś musiał się mną zajmować. – Przecież mama jest jeszcze młoda – powiedział mi któregoś razu zięć. – Powinna mama pomyśleć o sobie, zadbać o swoje zdrowie. Gośka się martwi… Ona nic nie mówi, ale nie śpi po nocach, płacze i wciąż mi powtarza, że co to będzie, gdyby mama zachorowała. Gdyby mamie coś się stało, ona tego nie przeżyje. Niech się mama trochę postara zadbać o siebie, proszę. Chyba właśnie te słowa mojego zięcia postawiły mnie na nogi i pomogły mi podjąć decyzję. Dwa miesiące później pojechałam do sanatorium. Zawsze bardzo lubiłam jeździć nad morze, dlatego od razu poprosiłam lekarza, żeby mnie tam właśnie skierował. Kiedy dzieci były małe, co roku pluskaliśmy się w chłodnych wodach Bałtyku. Przyjechałam, zakwaterowałam się, odpoczęłam po podróży. Pierwszego dnia poszłam na spacer po plaży i spacerowałam blisko godzinę, choć wiał silny wiatr. Patrzyłam na wydmy, zachmurzone niebo, na statki w oddali – i zanurzałam się we wspomnieniach. Wracałam do czasów młodości. Tyle szczęśliwych chwil… Następnego dnia przed południem odwiedziłam panią doktor, która miała zbadać moje stawy i zdecydować, jakie zabiegi będą dla mnie najlepsze. Zapukałam, weszłam i… już w drzwiach gabinetu poczułam, że nogi się pode mną uginają, a świat wiruje. Kobieta siedząca za biurkiem była tak bardzo podobna do mojej Małgosi! Niemal jak siostra bliźniaczka! A Gosia w niczym nie przypomina ani mnie, ani Andrzeja, tylko moją mamę. Ma te same oczy, włosy, nawet uśmiech ten sam. Oczywiście od razu przypomniała mi się Kasia, odżyły wspomnienia… Może dlatego, że poprzedniego dnia dużo myślałam o przeszłości? W każdym razie tak mnie zaszokowało to podobieństwo, że stałam jak słup soli i nie mogłam zrobić kroku. Wydawało mi się, że jeśli puszczę framugę, której się trzymałam, to się przewrócę. – Co się dzieje? – pani doktor poderwała się zza biurka, podbiegła, przytrzymała mnie pod ramię. – Źle się pani czuje? Proszę, usiądźmy… – podprowadziła mnie do krzesełka dla pacjentów. – Nie, nie, już wszystko w porządku – zaprzeczyłam szybko. – Trochę mi się tylko zakręciło w głowie. To nic takiego. – Proszę się napić wody – podała mi szklankę. – Zaraz zmierzymy ciśnienie. Krzątała się wokół mnie, a ja przyglądałam się jej w milczeniu. Owszem, bardzo przypominała Małgosię, ale nie aż tak, jak mi się w pierwszej chwili wydało. Była od niej nieco niższa i szczuplejsza i miała inne włosy. Za to oczy… prawie identyczne. Podobnie jak uśmiech. Kiedy pani doktor się uśmiechnęła, wyglądała jak moja córka. Zaczęłam ją wypytywać o rodzinę Wyszłam z jej gabinetu i opadłam na pierwszą napotkaną ławkę przy skwerze. Przesiedziałam tam do wieczora. Nawet na kolację nie poszłam, nie byłam w stanie. Wciąż myślałam o tej kobiecie i o tym, jak bardzo jest podobna do Małgosi. W jednej chwili mówiłam sobie, że to przypadkowe podobieństwo, a po chwili nabierałam niemal pewności, że w gabinecie lekarskim spotkałam Kasię, swoją córkę. Od tego czasu zaczęłam uważnie obserwować panią doktor. Nazwisko wypisane na plakietce nic mi oczywiście nie mówiło, ale imię się zgadzało. W papierach, które podpisałam, zrzekając się praw do dziecka, zaznaczyłam, że chcę, aby miała na imię Katarzyna. Tak jak zmarła przy moim urodzeniu mama, którą znałam tylko ze zdjęć. Myślałam o tym bardzo długo i intensywnie, aż w końcu wmówiłam sobie, że pani doktor to Kasia, i zaczęłam naprawdę w to wierzyć. Wraz z tą wiarą przyszła chęć dowiedzenia się czegoś więcej o mojej od lat niewidzianej córeczce. Córeczce, którą oddałam, bo byłam za młoda i za słaba… Wyglądało na to, że dobrze ułożyło jej się w życiu. Wyglądała na szczęśliwą. Choć pozory czasem mylą. W końcu ja też przez te wszystkie lata wydawałam się zadowolona, podczas gdy w moim sercu tkwiła zadra, która nie pozwalała mi do końca cieszyć się niczym… Ani małżeństwem z Andrzejem, ani domem na przedmieściach, ani narodzinami dzieci. W środku byłam smutna. Podczas następnej wizyty w gabinecie „mojej Kasi” usilnie myślałam, jakby skierować rozmowę na życie osobiste pani doktor. – Jest pani zadowolona z zabiegów? – spytała mnie. – Podoba się pani u nas? – Wie pani, nie chciałam tu przyjeżdżać, ale teraz jestem bardzo zadowolona – odparłam. – To córka mnie namówiła. Bardzo się martwi o te moje chore stawy, w ogóle bardzo się o mnie troszczy. A pani doktor ma dzieci? – zapytałam znienacka. Spojrzała na mnie uważnie, zaskoczona pytaniem, ale po chwili roześmiała się. – Tak, mam, dwoje. – Duże? – dopytywałam. – Dziesięć lat. Bliźniaki. Straszne urwisy. – Ach… czyli chłopcy? – paplałam, zastanawiając się, kiedy panią doktor zdenerwuje moje wścibstwo i każe mi się odczepić. Pokręciła głową i odwróciła w moim kierunku stojące na biurku zdjęcie. – Jacek i Agata – powiedziała. Na zdjęciu byli roześmiani chłopiec z dziewczynką i śniady mężczyzna. Pani doktor stuknęła paznokciem w fotografię. – Mój mąż pochodzi z Włoch, a dzieciaki, jak widać, są podobne do niego. Tylko imiona mają polskie. Moja mama im takie wybrała. Ze starej polskiej dobranocki. „To moje wnuki…” – pomyślałam. Do końca pobytu biłam się z myślami, co powinnam zrobić. Nie spałam po nocach, a jak już zasnęłam, męczyły mnie koszmary. Chwilami miałam ochotę chwycić Kasię w ramiona i wszystko jej opowiedzieć. Przeprosić za to, że ją opuściłam, błagać o wybaczenie… Ale przecież to wywróciłoby jej życie do góry nogami! I nie tylko jej. Co powiedzieliby na to Małgosia i Konrad? Dowiedzieliby się, że mają siostrę… Na pewno mieliby żal, że zataiłam przed nimi prawdę! A rodzina Kasi? Jej przybrani rodzice? Być może ona wcale nie wie, że jest adoptowana. I być może wcale nie pragnie się dowiedzieć. Nie umiałam podjąć decyzji. Dwa dni przed wyjazdem jakby coś we mnie wstąpiło. „Przecież nie mogę ot, tak sobie wyjechać! – pomyślałam. – Nie mogę udawać, że nic się nie stało. Już raz Kasię zostawiłam, mam to zrobić po raz drugi?”. Poszłam prosto do recepcji, aby zapytać, gdzie mogę spotkać panią doktor, bo mam do niej ważną, bardzo ważną sprawę. – Niestety, pani Kasia wyjechała. Jeśli potrzebuje pani lekarza, to… – A kiedy będzie? – przerwałam jej. – Oj, chyba nieprędko – pokręciła głową recepcjonistka. – Jej mama zachorowała. Są ze sobą blisko, pani Kasia wzięła urlop. Nigdy więcej nie widziałam tamtej lekarki. Czy to była moja córka? Sama już nie wiem. Dwa dni później wyjechałam z sanatorium, wróciłam do swojego domu, do swojego życia, do córki, zięcia i wnuków. – Mamo, zapomniałam ci powiedzieć – powiedziała Gosia. – Konrad dzwonił, przylatują z Angelą i małym w sobotę. Pytał, czy będą mogli się u ciebie zatrzymać. – Oczywiście, kochanie, oczywiście. Przed oczami stanęło mi zdjęcie, które pokazała mi doktor Kasia, a na nim dwoje ciemnowłosych, śniadych dzieci, ale odepchnęłam od siebie to wspomnienie. Oddałam wtedy Kasię i nic już na to nie poradzę. To przeszłość, a z przeszłością należy się pogodzić. Liczy się to, co tu i teraz. No właśnie, muszę przygotować mieszkanie na przyjazd syna z żoną i wnukiem, z którym nie potrafię się porozumieć. Może zapiszę się na lekcje angielskiego? Czytaj także: Oddanie dziecka do adopcji to wyrażenie zgody przez biologicznych rodziców na przysposobienie dziecka bez wskazywania osoby przysposabiającego (adoptującego). Jest to tak zwana zgoda blankietowa (anonimowa). Oznacza ona, że oddający dziecko do adopcji nie zna i w przyszłości nie będzie znał danych osób adoptujących jego biologiczne rodziców na przysposobienie dziecka nie może być wyrażona wcześniej niż po upływie 6 tygodni od urodzenia się dziecka. Przed upływem tego terminu, bez względu na wcześniejsze deklaracje, można nie oddać dziecka do adopcyjno - opiekuńczyPo podjęciu decyzji o oddaniu dziecka do adopcji (i to jeszcze przed urodzeniem się dziecka) można zgłosić się do ośrodka adopcyjno-opiekuńczego, gdzie wypełnia się wstępną deklarację o oddaniu dziecka do adopcji i wyraża się zgodę na to, aby po urodzeniu dziecko przebywało na oddziale pre-adopcyjnym lub w rodzinie zastępczej do czasu złożenia zrzeczenia się w sądzie opiekuńczym. Zazwyczaj też ośrodki adopcyjne pomagają wypełnić wszelkie dokumenty i dopełnić wszelkich formalności związanych z również: Zgoda anonimowa na adopcjęZgoda w szpitaluPisemną zgodę na pozostawieniu dziecka na oddziale szpitalnym można złożyć także w szpitalu po porodzie. Ponieważ dziecko musi mieć wyrobiony akt urodzenia konieczne są dane rodziców lub gdy kobieta jest panną – jej dane. W tej sytuacji można jedynie wystąpić do urzędu stanu cywilnego o nie meldowanie dziecka pod adresem matki. Jeśli ze względu na fakt oddania dziecka do adopcji rodzice nie nadadzą mu imienia zrobi to urzędnik. Zgody na adopcję się NIE DOMNIEMUJE. Pozostawienie dziecka w szpitalu (lub w innym miejscu) bez ważnego oświadczenia bardzo utrudni jego sytuację sądem Po upływie 6 tygodni dokonuje się na wniosek matki lub rodziców zrzeczenia przed sądem rodzinnym w miejscu zamieszkania rodziców/matki, gdy ta nie pozostaje w związku małżeńskim. W sądzie należy mieć ze sobą dowód osobisty oraz akt urodzenia przypadku, gdy dziecko pochodzi z małżeństwa lub zostało uznane przez ojca wówczas na oddanie dziecka do adopcji zgodę muszą wyrazić obydwoje rodzice. W przypadku zaś gdy kobieta nie pozostaje w związku małżeńskim i żaden mężczyzna nie uznał dziecka zgodę wyraża sama jest możliwe wyrażenie zgody na oddanie dziecka do adopcji pod przymusem, a w czasie dokonywania zrzeczenia się należy być w pełni świadomym, co oznacza że nie można być pod wpływem alkoholu, narkotyków czy innych środków również serwis: AdopcjaPodstawa prawna: kodeks rodzinny i opiekuńczy (art. 1191). Opisz nam swój problem i wyślij zapytanie. - Jesteś już dorosłą kobietą i masz 47 lat, a ja? Mam kochaną rodzinę ale nie jestem szczęśliwa. Wiem, że przy wigilijnym stole nie zasiądziesz córeczko z nami. Dlaczego? Bo Cię oddałam do adopcji, bo myślałam, że to jest najlepsze wyjście... - wyznaje pani Danuta. Czasem w naszym życiu podejmujemy decyzje, które na zawsze zmieniają nasze życie. Czasami to los płata nam figla, a czasem decydują o tym najbliżsi ludzie. Kim trzeba być, żeby oddać własne dziecko? Większość powie, że wyrodną matką... A może czasami kochającą matką, którą życiowa sytuacja zmusiła do podejmowania trudnych wyborów.— Niewiele osób wiedziało, że zaszłam w ciążę, ukrywałam to. Nie było to trudne, a na dodatek rodzice wysłali mnie do ciotki pod Gdańsk, żeby nikt nie widział "brzucha" — opowiada pani Danuta. — Dla rodziny to był wstyd, że 18-letnia panna zaszła w ciążę. Matka powiedziała mi, że "trzeba się pozbyć problemu", a ja bałam się sprzeciwić i poddałam się. Mam żal do niej i do samej siebie, że nawet nie próbowałam...— Na wiadomość o ciąży przestraszyłam się, ale pomyślałam, że razem damy radę. Miałam nadzieję, że Heniek się oświadczy moim rodzicom i będziemy razem wychowywać nasze dziecko — wspomina pani Danuta. —Nie stało się tak jednak. Heniek powiedział mi, że nie chce tego dziecka. Myślałam, że jak ochłonie to zmieni zdanie, jednak on w ciągu kilku dni zwolnił się z pracy i wyjechał do siebie. Nie miałam do niego żadnego kontaktu i wiedziałam, że muszę liczyć tylko na siebie i rodzinę. Choć rodzina nie była biedna i pewnie miejsce znalazłoby się dla kolejnego członka rodziny, to już dla nieślubnego dziecka nie. Jeszcze wielokrotnie pani Danuta próbowała porozmawiać z mamą, jednak ta nie chciała zmienić zdania. Kiedy ciąża zaczęła być widoczna, rodzina wysłała ciężarną do swojej rodziny pod Gdańskiem. Rodzice pojechali tam już wcześniej i po powrocie oznajmili pani Danucie, że "wszystko jest załatwione". — Kiedy po raz pierwszy poczułam ruchy dziecka dziwne uczucia mną targały. Bałam się, a jednocześnie cieszyłam się, że ta mała istota jest we mnie i daje oznaki życia — wspomina. Przez te 9 miesięcy pogodziłam się z myślą, że Heniek mnie zostawił, dowiedziałam się, że był żonaty, więc nie szukałam go nawet. Im bliżej było terminu porodu tym bardziej bałam się... że będę się musiała rozstać z dzieckiem. Miałam różne myśli, pytałam czasem ciotkę co będzie z moim maleństwem, ale zawsze odpowiadała, że znaleźli jej dobrą rodzinę. I tak w grudniową noc urodziła się dziewczynka. Pani Danuta przez kilka godzin miała przy sobie córeczkę. Dała jej na imię Basia, bo akurat tego dnia obchodzono imieniny Barbary. — Kiedy Basia pojawiła się na świecie, łzy same ciurkiem płynęły mi po twarzy. Nie z bólu czy zmęczenia, ale z miłości i strachu — mówi ocierając płynące łzy. —To bolesne wspomnienia, ale do dziś pamiętam jej krzyk i zapach jej drobnego ciałka. To była najpiękniejsza chwila w moim życiu, kiedy trzymałam ją w ramionach. Teraz czuję tę samą radość, gdy na świecie pojawiają się moje wnuki. Zawsze trzymając je na rękach myślę o mojej córci.— Kiedy musiałam pożegnać się z córką myślałam, że umrę. Nie pamiętam co się działo ze mną przez pierwszych kilka miesięcy. Wróciłam do domu, do pracy, ale już nigdy nic nie było takie samo — zapewnia. — Czas nie leczy ran- jak mówią. Tylko je wieku 23 lat pani Danuta poznała pana Tadeusza. Ujął ją swoim ciepłem i skromnością. Cierpliwie ponawiał próby spotkania się z kobietą. W końcu zdobył jej serce. Pan Tadeusz to jedyna osoba, której pani Danusia opowiedziała o swoim dziecku. To on pomógł jej zacząć żyć na nowo. Jednak przez cały ten czas pani Danusia chciała zobaczyć córkę i dowiedzieć się czy jest szczęśliwa. Przyszły małżonek pomógł jej w poszukiwaniach. Pewnego dnia pojechali pociągiem do Gdańska i tam na stacji czekała na nich adopcyjna mama Basi. Prosiła, by nie burzyć ich życia i nie zabierać dziewczynki. Pani Danusia wyszła za mąż za pana Tadeusza i urodziła dwójkę dzieci. Dziś ma już czwórkę pięknych wnucząt. Niedawno przeszła na zasłużoną emeryturę, ale wciąż jest aktywna i pomaga swoim dzieciom i pani Danusi już nie żyją. Ona sama przyznaje, że bardzo długo nosiła w sercu ogromny żal, że nie pomogli jej wychować córki i zmusili ją do oddania dziecka. Nigdy nie przeprosili jej, jednak ona im wybaczyła. Panią Danusię los postawił w podobnej sytuacji, bo jej córka również zaszła bardzo młodo w ciążę. Małżonkowie wspierali ją w trudnych chwilach, a dziś z dumą patrzą na swojego wnuka, który już rozpoczął studia na wydziale dnia pierwszego porodu minęło 47 lat, a 42 od czasu kiedy widziała po raz ostatni córkę. Przyznaje, że myśli o Basi bardzo często, zastanawia się jak potoczyły się jej losy. — Najtrudniej przeżyć mi kolację wigilijną... Patrzę na pusty talerz na stole, który stawia się dla zbłąkanego gościa i marzę, by kiedyś zasiadła przy nim Basia - mówi pani Danusia. — Dzieci czasem pytają dlaczego dzieląc się co roku z nimi opłatkiem płaczę. Nigdy nie odważyłam się powiedzieć im co zrobiłam i dlaczego. Na szczęście zawsze jest przy mnie Tadeusz, który mnie wspiera. W swoich modlitwach zawsze proszę Boga, by obdarzył cię szczęściem i dziękuję mu, że na naszej drodze postawił wspaniałych ludzi, jakimi są twoi rodzice. Chciałabym jeszcze przed śmiercią móc cię przytulić córeczko i powiedzieć ci, że zawsze byłaś w moich myślach i sercu. jk fot. Adobe Stock Z gabinetu lekarskiego wyszłam na miękkich nogach. Zachwiałam się i musiałam oprzeć o ścianę, żeby nie upaść. Usiadłam na plastikowym krzesełku i zapatrzyłam się w białe drzwi, za którymi usłyszałam wyrok. – Białaczka – lekarz powiedział wprost. – Przykro mi. Nie ukrywał, że leczenie będzie długie i ciężkie, ale dał nam też nadzieję. – To dopiero wczesne stadium. Mieliśmy szczęście, że tak szybko ją wykryliśmy. Jest duża szansa, że chemioterapia da pozytywny efekt w postaci remisji, ale pomimo to potrzebny będzie przeszczep szpiku. – Od kogo? – zapytałam. Mój szesnastoletni syn siedział obok, blady i niezdolny wydusić słowa. – Najczęściej od kogoś z rodziny. Zrobimy testy i sprawdzimy, czy pani lub pani mąż możecie być dawcami. Teraz siedziałam na tym plastikowym krześle, a syn stał nade mną. – Mamo? – Usiądź, Janku. Posłusznie zajął sąsiednie krzesło i patrzył na mnie wystraszony. – Słuchaj, damy radę – powiedziałam, pilnując, by mój głos brzmiał pewnie. Milczał, więc kontynuowałam: – Przejdziemy przez to. Zrobimy chemioterapię i będzie dobrze. – Mamo… – Tak, synku? – Boję się. – Wiem, kochanie – objęłam go mocno. – Ale będzie dobrze, zobaczysz. Janek się bał i doskonale go rozumiałam Sama byłam przerażona, ale starałam się tego nie okazywać. Jak można zaakceptować coś takiego? Nie martwić się, nie bać i wierzyć niezłomnie, że wszystko będzie dobrze? Ja nie umiałam. Wciąż wieszczyłam najczarniejsze scenariusze. Na szczęście leczenie rozpoczęło się szybko. Marek oczywiście wspierał nas z całych sił. On też się bał o Janka i tak samo jak ja próbował tego nie pokazywać. Z tą różnicą, że ja swój lęk ukrywałam przed synem, a mój mąż przed nami obojgiem. Pewnie uważał, że facet, który ma być oparciem dla rodziny, nie może się chwiać. Ale ja wiedziałam, że w nocy nie śpi, raz czy dwa słyszałam też stłumiony płacz. Nie reagowałam. Nie wiedziałam jak ani czy on by sobie tego życzył. Nie miałam wyboru… Rodzice mnie zmusili Terapia początkowo dawała dobre rezultaty. Nowotwór się zatrzymał, potem zaczął się cofać. W tym czasie ja i mój mąż zrobiliśmy testy. Lekarz wezwał nas, gdy przyszły wyniki. – Nie będę państwa okłamywał… Serce mi stanęło, bo już wiedziałam, co chce powiedzieć. – Żadne z państwa nie może być dawcą szpiku dla syna. Zapadła cisza, którą w końcu przerwał mój mąż: – Jakie mamy opcje? – Wpiszemy go na listę oczekujących na przeszczep, przeszukamy bazę danych dawców. Możemy mieć tylko nadzieję, że znajdzie się ktoś pasujący. – A jeśli nie? – Chemioterapia to nie jest stałe rozwiązanie. Powstrzyma rozwój nowotworu, doprowadzi do jego regresji, ale nie zastąpi przeszczepu. – Czyli jest konieczny, tak? – Najlepiej od brata lub siostry. – Niestety, Janek nie ma rodzeństwa. – Ma… – szepnęłam. – Słucham? – mąż spojrzał na mnie. – Ma brata – powtórzyłam głośniej. Lekarz popatrzył kolejno na mnie i męża, w końcu rzekł: – Może państwo przedyskutują sytuację na spokojnie i wrócą do mnie, gdy wszystko się wyjaśni. Marek nie odzywał się do mnie przez całą drogę do domu. Nie próbowałam z nim rozmawiać. Dopiero gdy zamknęły się za nami drzwi, zapytał: – O czym nie wiem? Nie było delikatnego sposobu, żeby mu o tym powiedzieć… – Mam drugiego syna – wyznałam po prostu. – Ma teraz o cztery lata więcej, niż miałam ja, gdy go urodziłam. – Czyli? – Dwadzieścia. – Chcesz mi powiedzieć, że miałaś dziecko w wieku szesnastu lat? Wzruszyłam ramionami. – Pierwszy chłopak, pierwszy raz, wpadka… Rodzice nie pozostawili mi wyboru, musiałam go oddać. – Boże… – Marek chodził w kółko po pokoju, próbując zebrać myśli. – Rozumiesz, że on może być jedyną szansą dla Janka? Kiwnęłam głową. – Wiem, że to dla ciebie bolesne, ale… – Tak. Muszę go odnaleźć. Musiałam. Dla Janka Wiedziałam to już w chwili, gdy doktor powiedział, że żadne z nas nie może być dawcą. – Pomogę ci – zapewnił Marek. – Wiem. Następnego ranka pojechałam do rodziców. Bałam się tego spotkania. Zwłaszcza ojca. Był człowiekiem, któremu trudno odmówić. To on przed laty zdecydował, że muszę oddać dziecko. Matka ślepo wykonywała jego wolę, jak zawsze zresztą. Zadzwoniłam do drzwi. Otworzył ojciec. Nic nie mówił, patrzył tylko na mnie, a ja znów poczułam się jak mała dziewczynka. Nie widziałam się z rodzicami, odkąd zdałam maturę. – Cześć – powiedziałam, powtarzając w myślach, że jestem już dorosłą kobietą, a nie zahukaną nastolatką. – Ala… – mama stanęła w progu, zaglądając ojcu przez ramię. Przecisnęła się obok niego i wzięła mnie w objęcia. Oczywiście chciała od razu wszystko wiedzieć o moim życiu. No więc opowiedziałam. Gdy doszłam do momentu, w którym dowiedzieliśmy się o chorobie Janka, ojciec zapytał: – Po co przyjechałaś? Jak zwykle prosto z mostu. – Po dokumenty adopcyjne. Mój pierworodny jest jedyną szansą ratunku dla Janka. Ojciec przez chwilę nic nie mówił, po czym rzucił w stronę matki: – Przynieś. Po chwili pojawiło się przede mną stare pudełko po butach. Łatwo poszło. W środku były dokumenty z agencji adopcyjnej i… zdjęcie. Na widok małego bobasa, którego widziałam ostatnio dwadzieścia lat temu, łzy napłynęły mi do oczu. – Wiedziałem, że kiedyś będziesz chciała go odszukać – powiedział ojciec dziwnie cicho. – Zrobiłem to zdjęcie w dniu, kiedy… Nie zdołał dokończyć. Rzuciłam mu się w ramiona i mocno uścisnęłam. Jeszcze tego samego dnia pojechałam do agencji adopcyjnej, w której mój chłopiec znalazł nową rodzinę. Dyrektorka placówki nie była mi przychylna, póki nie powiedziałam, jaka jest stawka. Przez chwilę rozważała możliwości, w końcu powiedziała: – Proszę zaczekać. Wyszła i wróciła po kilku minutach, niosąc cienką teczkę. Położyła ją na swoim biurku. – Nie powinnam… – popatrzyła na mnie znacząco; potem znów wyszła. Otworzyła mi miła kobieta koło pięćdziesiątki Zrozumiałam, że nie mogła mi podać danych wprost, ale nie mogła zapobiec temu, że samowolnie zajrzę do dokumentów pozostawionych na biurku. Szybko odnalazłam stronę z danymi osobowymi małżeństwa, które zaadoptowało mojego syna. Był też ich ówczesny adres oraz fotografie. Mężczyzna i kobieta wyglądali na sympatycznych. Widziałam też zdjęcie dziecka. Wyraźnie urósł. Zastanawiałam się, ile czasu spędził w tym ośrodku, nim znalazł nową rodzinę. Ogarnęły mnie wyrzuty sumienia. Mogłam walczyć! Powinnam była walczyć! Otrząsnęłam się. Nie czas na takie rozważania. Wyjęłam smartfona, sfotografowałam interesujące mnie dokumenty, zamknęłam teczkę i wyszłam z biura. Dyrektorka stała przy biurku sekretarki. – Powodzenia – powiedziała. W domu podzieliłam się wszystkimi myślami z mężem. – Nie miałaś wyjścia – rzucił. – Byłaś nastolatką zależną od rodziców. – Wiem, ale jednak… – Hej. On zrozumie. Spokojnie. Odnosił się do momentu, kiedy stanę oko w oko z moim synem. Z dokumentów wynikało, że ma na imię Wojtek. Kto mu je dał? Mój ojciec, gdy zostawiał go w ośrodku? Urzędnicy? Czy przybrani rodzice? – Mam pojechać z tobą? – Nie. Muszę to załatwić sama. Z Jankiem było coraz gorzej. Chemioterapia zatrzymała rozwój nowotworu, ale też strasznie wyniszczyła mojego syna. Przeraźliwie schudł, stracił włosy. Opowiedziałam mu o bracie, żeby dodać mu otuchy. – Pomoże mi? – zapytał. – Tak – odparłam, choć nie byłam tego pewna. – Pomoże. Na drugi dzień wsiadłam w pociąg, który miał mnie zawieźć do Wrocławia, gdzie według dokumentów mieszkali przybrani rodzice Wojtka. Mogli się przeprowadzić, ale innego tropu nie miałam. W trakcie podróży ogarniały mnie na przemian na euforia i paniczny strach. Jak wygląda? Jak zareaguje na mój widok? Czy w ogóle tam mieszka? Gdy już dotarłam do Wrocławia, wzięłam taksówkę. Po dziesięciu minutach stałam przed blokiem, jakich wiele w każdym mieście. Kilkupiętrowa wielka płyta, szara i nieco zaniedbana. Z bijącym szybko sercem wybrałam numer mieszkania na tabliczce domofonu. Serce jeszcze bardziej przyśpieszyło, gdy odezwał się kobiecy głos: – Słucham? I co ja miałam teraz powiedzieć? Nie przemyślałam tego, nie byłam przygotowana i sparaliżował mnie strach. – Halo? – odezwała się znów kobieta. Musiałam się przemóc. – Dzień dobry – zaczęłam niezręcznie. – Nie zna mnie pani, ale… Ale musimy porozmawiać. Przez chwilę kobieta się nie odzywała i myślałam już, że odwiesiła słuchawkę, ale w końcu powiedziała: – Proszę wejść. Rozbrzmiał brzęczyk, pchnęłam drzwi i niemal wbiegłam po schodach. Stanęłam przed drzwiami. Nim zdążyłam zapukać, szczęknął zamek i w progu ujrzałam na oko pięćdziesięcioletnią kobietę. Gestem zaprosiła mnie do środka. – Napije się pani czegoś? – zapytała. Zdziwiła mnie tym pytaniem. – Nie, dziękuję – odparłam. – Pani mnie nie zna, ale… – Jest pani matką Wojtka – dokończyła za mnie. – Tą biologiczną. Wiem, domyśliłam się. Kompletnie zbiła mnie z tropu. Zaprowadziła mnie do pokoju. Dyskretnie rozejrzałam się wokół. Czysto, schludnie, przytulnie. – Zawsze wiedziałam, że ten moment nadejdzie – wyznała. – Szczerze mówiąc, dziwię się, że dopiero teraz. Przy okazji – mam na imię Helena. – Alicja – wybąkałam. – Na pewno chce pani wiedzieć wszystko o Wojtku. Chciałam. Zgodził się natychmiast Nie wahał się ani sekundy Helena i jej mąż Stefan nie mogli mieć własnych dzieci, dlatego zdecydowali się na adopcję. Stefan kilka lat temu zmarł. Wojtek studiuje, ma dziewczynę. Ogólnie wiedzie mu się dobrze. – Powinien niedługo wrócić – powiedziała Helena. – Pokażę pani zdjęcia. – Lepiej nie… Zaczekam. – Wojtek wie, że jest adoptowany. Powiedzieliśmy mu, gdy miał szesnaście lat. Myśleliśmy, że może będzie chciał poznać prawdziwych rodziców. – Nie jestem z jego ojcem. Nie wiem, co się z nim dzieje. – Rozumiem. Pewnie pomyślała: „wpadka”. I nie pomyliła się. Młodzieńczy wygłup ze starszym facetem, który potem zniknął z mojego życia. Otworzyły się drzwi wejściowe. – O, wrócił – powiedziała Helena. Niebawem w pokoju pojawił się młody… no cóż, mężczyzna. Wysoki brunet, szczupły. Wstałam i okazało się, że jest wyższy ode mnie. – Mamo…? – zapytał, patrząc to na Helenę, to na mnie. – Wojtusiu, kochanie, to jest… – zaczęła kobieta. – Alicja – weszłam jej w słowo. – Jestem twoją matką. W pokoju zapadła ciężka, niezręczna cisza. Zrobiło mi się gorąco. – Co tu robisz? – Wojtek zwrócił się bezpośrednio do mnie. – Zostawię was samych – stwierdziła pośpiesznie Helena. – Na pewno macie wiele do omówienia. – Co tutaj robisz? – powtórzył Wojtek, gdy wyszła. – Musiałam cię odnaleźć. – Dlaczego? Dlaczego teraz? Opowiedziałam mu więc wszystko. Opowiedziałam mu o tym, dlaczego go oddałam, jak wyszłam w końcu za mąż, i że urodziłam Janka, który teraz zachorował na białaczkę. – Więc to dlatego – mruknął. – Odnalazłaś mnie, bo twój drugi syn umiera i potrzebuje przeszczepu. Nazwał rzecz po imieniu, a ja nie mogłam zaprotestować. Łzy napłynęły mi do oczu. – Nie było dnia, żebym o tobie nie myślała, naprawdę. Nie chciałam cię oddawać, ale nie miałam wyboru. Zostałam zmuszona. – Zawsze jest wybór. – To były trochę inne czasy… – Taaa, jasne… Ale czekałaś dwadzieścia lat, żeby mnie odszukać. I zdecydowałaś się tylko dlatego, że czegoś potrzebujesz. – Zgadza się, przyznaję… Tak naprawdę w ogóle nie chciałam pojawiać się w twoim życiu. Masz kochającą mamę, ułożone wszystko. Nie chciałam tego burzyć. Mogłeś przecież nie wiedzieć o adopcji. Ale potrzebuję cię teraz. Więc błagam, abyś się zgodził. Czy oddasz Jankowi szpik? – Oczywiście – Wojtek nie zawahał się ani na moment. – Jak mógłbym tego nie zrobić? Ale zrobię to ze względu na niego, nie na ciebie. Zostaw mamie namiary – powiedział jeszcze, nim wyszedł. Zabieg wyznaczono na kolejny tydzień. Wojtek zjawił się punktualnie. Wszedł do sali, w której leżał Janek. – Cześć – powiedział z uśmiechem. – Jestem twoim bratem. – Cześć – odparł Janek i też się uśmiechnął. – Fajnie, że jesteś. – Po wszystkim… – zaczął mój mąż. – Mamy nadzieję, że nie wyjedziesz od razu, że zostaniesz na jakiś czas… Wojtek pokręcił głową. – Nie teraz. Kiedyś przyjadę, ale jeszcze nie teraz. Rozumiałam go. I będę czekała. Czytaj więcej prawdziwych historii:Nie bawi mnie bycie babcią. Nie dla mnie niańczenie 4-latkiMój 13-letni syn ma konto na portalu erotycznymGdy mój mąż umierał, odkryłam że ma romans Pamiętacie historię pani Danuty, która zmuszona przez swoich rodziców oddała swoją córkę do adopcji? Od tamtej pory minęło prawie pół wieku. I w końcu matka i córka spotkały się! Prosiłam, by Basia mi wybaczyła — mówi kobieta walcząc z łzami. — Do końca życia będę nosić ten ciężar na sercu... Zapewniłam moje dziecko, że zawsze myślami i sercem byłam przy niej. — Czterdzieści siedem lat czekałam na tę chwilę —opowiada pani Danuta uśmiechając się przez łzy płynące po policzkach. — Nie jestem w stanie powiedzieć jak bardzo jestem szczęśliwa i co się dzieje w moim sercu. Wciąż nie mogę uwierzyć, że moja córka mi wybaczyła, że mogłam ją poznać i jej pani Danuty, która została zmuszona przez rodziców do oddania swojej córki do adopcji poruszyła wiele serc naszych czytelników. Po raz pierwszy ukazała się na łamach "Gazety Olsztyńskiej" 8 grudnia 2017 roku. Od tego dnia byłam w ciągłym kontakcie z panią Danutą i naszymi czytelnikami, którzy pisali komentarze i słali maile. I tak pod koniec grudnia 2017 roku powstał kolejny artykuł, w którym opisujemy w jaki sposób dzieci naszej bohaterki odnalazły siostrę. Wtedy raz pierwszy pani Danuta miała okazję z nią porozmawiać. Wiele osób kibicowało cały czas pani Danucie, jej rodzinie i Basi. Życie napisało ciąg dalszy... Z ogromną radością mogę teraz napisać o szczęśliwym spotkaniu matki i córki. — Od pierwszej rozmowy z Basią minęło trzy miesiące, a dla mnie to cały czas był czas oczekiwania na spotkanie — opowiada pani Danuta. — Modliłam się i wierzyłam, że moja córka kiedyś zechce mnie zobaczyć i poznać swoje rodzeństwo. Rozumiałam, że potrzebuje czasu, żeby poukładać sobie to wszystko... Nie spałam nocami, tylko marzyłam o chwili kiedy wezmę ją w ramiona i przytulę. Tak bardzo chciałam żeby mi wybaczyła, by pozwoliła poznać mi swoją rodzinę. Wiem, że straconych lat nie uda się nadrobić, ale chociaż ten czas, który mi pozostał na tym świecie spędzić do tegorocznych Świąt Wielkanocnych w rodzinie pani Danuty zajęły się dzieci i wnuki. A ona — jak co roku — poproszona została o upieczenie wielkanocnej baby drożdżowej, która co roku gości na ich stole świątecznym. W niedzielny poranek po mszy rezurekcyjnej cała rodzina wybrała się do domu Elżbiety – córki pani Danuty. Patrzyłam to na męża, to na dzieci i na moją córeczkę. Łzy płynęły mi ciurkiem po twarzy, bałam się wykonać jakiegokolwiek gestu, by ten cudowny sen nie skończył się. To mój mąż pierwszy podszedł do Basi, przywitał się z nią i chłopakami. Ja powoli podeszłam do córki i szlochając wtuliłam się w jej ramiona. Basia też płakała... Chyba wszyscy płakaliśmy... przytulałam po kolei wszystkich: wnuki, męża Basi i ją samą. Cały czas trzymałam jej rękę w swojej dłoni, ale nie byłam w stanie nic dłuższy czas witano się i ściskano. Łzy płynęły po twarzach dorosłych i dzieci. Nawet kiedy już wszyscy zasiedli do stołu i podzielili się symbolicznym jajeczkiem nikt nie mógł przełknąć przygotowanych potraw. Obok pani Danusi siedziała jej córka. Obie spoglądały przez łzy na siebie. Po raz drugi tego dnia pierwszy przemówił pan Tadeusz, mąż Danuty, który powitał Basię i jej rodzinę i zapewnił, że są to najpiękniejsze święta jakie mogli sobie wymarzyć, i że ma nadzieję, że już zawsze będą spędzać je razem. Pani Basia była adopcyjną jedynaczką, a teraz zyskała dwójkę rodzeństwa, siostrzeńców i bratanków. Wraz z rodzeństwem po śniadaniu wielkanocnym wspólnie oglądali albumy ze zdjęciami, opowiadali historie ze swojego życia. A pani Danuta siedziała wzruszona i trzymała za rękę swoją odzyskana córkę. — Na zawsze zachowam ten obraz w pamięci, wspólne śniadanie, rozmowy. Te słowa spowodowały, że znów wszyscy płakaliśmy i ściskaliśmy się. Pocałowałam Basię w rękę i obiecałam jej, że dopóki Bóg nie zabierze mnie do siebie będę przy niej i jej rodzinie na dobre i i córka oraz rodzeństwo dzwonią do siebie prawie codziennie, a rozmowy trwają nawet po kilka godzin. Chcą nadrobić stracony czas. Pan Tadeusz śmieje się, że czasem telefon robi się czerwony i cały czas jest podpięty do ładowania. Przyznaje, że nie spodziewał się tak szczęśliwego zakończenia tej historii. Wiedział, że małżonka w nocy popłakuje, że przez cały czas tęskni za córką. Zawsze starał się wspierać ją i trzymał kciuki, żeby się spotkały, bo jak mówi, nie ma nic silniejszego niż więź matki z dzieckiem, nawet jeśli nie widzą się przez wiele lat.— A to wszystko dzięki czytelnikom i pani Asi, która wysłuchała mnie i opisała moją historię — zapewnia wzruszona pani Danuta. — Gdyby nie to, chyba nie zdecydowałabym się przyznać swoim dzieciom. Bałam się i wstydziłam... Daliście naszej rodzinie drugie życie, życie bez tajemnic, żalu, bólu. Jeśli ktoś z czytelników śledzi moją historię i jeśli w życiu miał podobną sytuację, a może nawet stracił przyjaciela czy kontakt z dalszą rodziną, niech wie, że warto szukać i walczyć o spotkanie czy pogodzenie się. Dziękuję wam wszystkim, że daliście mi szansę na szczęście. Wierzę, że są na ziemi dobre anioły, które pomogły mi odnaleźć moje Karzyńska

oddałam dziecko do adopcji